Choroba to wojna. Wojna, która składa się z wielu potyczek. To walka, ciągła, nieprzerwana, wyniszczająca walka. Czy tak musi być? Tak. Nawet jeśli się pogodzicie i będziecie żyli ze sobą w zgodzie to będzie na zasadzie: przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej. Nigdy nie możesz zaufać RZS do końca, polegać na nim i przede wszystkim poddać mu się.
Jak wygrać w tej wojnie?
Dzisiaj napiszę Wam trochę o tym jak mieć siłę i nadzieję na lepsze jutro podczas gdy wydaje nam się, że przegrywamy, że toniemy, że życie jest czarno białe z przewagą tego czarnego. Niestety czasem tak jest. Nawet największy optymista musi się ugiąć pod naporem wewnętrznego najeźdźcy. Na krótko jednak. Nie ma co dawać sobą rządzić. Ja wiem, że RZS ma swoją bombę atomową, że ma broń z którą nie mamy szans. Ja wiem, że jak ta bomba spadnie to nas nie ma, nasza świadomość ulatuje, nasz zdrowy rozsądek znika. Pamiętajmy jednak, że ta bomba ma określony czas wybuchu, ma falę i znika. A my? My musimy tak prowadzić dalsze działania na froncie aby uniemożliwić zrzucenie drugiej bomby. Sprawdzamy stan, opatrujemy rannych i szykujemy się na dalsze działania.
Straty są spore jak to na wojnie.
Są straty, niestety są. Ten ból nie pozwala o sobie zapomnieć. Postępująca choroba zajmuje coraz to nowe terytorium. Musimy jednak walczyć, wszelkimi możliwymi środkami. Leczenie farmakologiczne to jest podstawa tej walki, nigdy nie twierdziłam inaczej. Mamy jednak inne możliwości: zioła, dieta, ćwiczenia i inne metody medycyny alternatywnej. To jest jedna z form zachowania optymizmu jako broni przeciw RZS – nadzieja. Nadzieja daje nam napęd, nadzieja daje nam kopa, nadzieja sprawia, że chce nam się żyć bo mamy po co. To tak jak marzenia. Jak tu jednak marzyć, kiedy organizm się poddaje, kiedy wydaje nam się, że nasze ciało nas nienawidzi. Kiedy na pytanie: Gdzie Pani widzi się za 10 lat? nam nasuwa się obraz siebie samych na wózku inwalidzkim.
Skupiajmy się na tym co jest tu i teraz.
Zamartwianiem się hipotetycznymi sytuacjami przegrywamy teraźniejszość. Tracimy czas, energię i radość. To my kreujemy swoją przyszłość. Nie nasza choroba. Ona może nas ograniczać, może nam przeszkadzać, utrudniać ale to nie ona decyduje. I to jest istota wszystkiego. Chorzy na RZS często popadają w bezsilność, no bo ca ja mogę, to taka straszna choroba, tak boli. To wszystko prawda ale bez znaczenia. Rozumiem, że kiedy boli popadamy w melanchoclię i wszystko jest do dupy, nic nie ma sensu. Po deszczu przychodzi słońce a po bombie przychodzi pokój (może nie zawsze ale w RZS tak z reguły jest).
Kiedy RZS z nami wygrywa to tylko nam się tak wydaje.
Ono nigdy z nami nie wygra! Nigdy! Chyba że to my się poddamy. W walce to zawsze my prowadzimy bo mamy nadzieję, siłę, marzenia, cele. Mamy rodzinę, mamy pracę, mamy hobby. Mamy wszystko choć często wydaje nam się, że nie mamy nic. Często odpuszczamy bo czujemy się słabo, bez szans, bez przyszłości. A to nie tak. To wszystko nie tak. Mamy przyszłość dokładnie taką jaką sobie wymarzymy. Czasem tylko te marzenia trzeba trochę urealnić, trochę nad nimi popracować.
Szukajmy nowych możliwości leczenia, miejmy marzenia, miejmy cele i żyjmy pełnią życia. Walić RZS! To słabeusz. Nie jest w stanie z nami wygrać, prawda?