Jasiek ma już prawie cztery miesiące (Matko jak to zleciało!). Przez ten czas poznawaliśmy się wzajemnie, w sumie to nadal się poznajemy i nie sądzę żeby ten proces kiedykolwiek się zakończył. Codziennie zaskakuje mnie jakimś swoim wyczynem. Dacie wiarę, że wczoraj przewrócił się z brzucha na plecy?? Oczywiście w kompletnie złym wzorcu ale taki to z niego już raptus i ciekawy człowieczek. Chyba po Mamusi – jak się uprze to nie ma przebacz. Ale ja dziś nie o tym. Przez pierwsze tygodnie moje dziecko, jak większość innych noworodków miał w zwyczaju jeść, spać i zapełniać pieluszki. Ot taki napięty harmonogram dnia. Proporcjonalnie do przybierania mniej skurczonej pozycji rosły okresy jego czuwania. Okazało się, że Janek jest pogodnym, ciekawym świata i marudnym dzieckiem. O ile pogoda ducha i ciekawość bardzo nam wszystkim odpowiadały, tak z tym marudzeniem mieliśmy problem. No bo wiecie, dziecko ideał – przesypia noce, nie ma kolek, nie ryczy, chce się bawić itd. itd. i tu taka skaza na porcelanowej otoczce. W ciągu dnia niewiele spał. Przesypiał tylko spacery i już. W związku z tym marudkował. Nie chciał się dłużej bawić, jęczał, tylko rączki i rączki. Ale przecież takie małe dzieci mają dosyć krótkie okresy czuwania i dosyć szybko się nudzą, więc jakby to nie było coś nienaturalnego. Moja Madre mówiła :”Nie bądź pazerna. Dziecko przesypia noce a Ty jeszcze psioczysz”. W sumie to każdy mi powtarzał, że zbyt wiele wymagam, że dziecko ideał a mi jeszcze źle. No i ja sobie myślałam, że pewnie mają rację, że taka natura dziecka. Przecież wiele jest takich dzieci. Jednak coś mi tam nie grało do końca. Jako młoda, niedoświadczona matka stykałam się z milionem innych problemów, więc ten nie był jakiś taki bardzo na tapecie. To był problemik działający w tle. I pewnie tak by sobie działał i działał, ale wydarzyło się coś…
Akcja z monitorem oddechu opisana w innym poście wymusiła na nas wizytę w szpitalu dziecięcym (swoją drogą szpital genialny, lekarze fantastyczni). Przed tym wydarzeniem byłam z Jasiem u czterech różnych pediatrów (wiecie poszukiwania tego jedynego dla mojego dziecka) i żaden nie zwrócił uwagi na bladość mojego dziecka. Ja na to uwagi nie zwróciłam również, gdyż ja sama jestem biała jak ściana. Pomyślałam, że to sprawka rodzinna. W ogóle to nie był dla mnie problem. I okazało się, że był to błąd! W szpitalu moje dziecko zostało zbadane przez czterech lekarzy (full serwis) wzdłuż i wszerz. Przyszłam z problemem bezdechu a wyszłam z anemią. Tak. Lekarki zwróciły uwagę na delikatną bladość (obcięły mnie wzrokiem i skwitowały Mamusia do ciemnych nie należy;), zleciły badania i proszę. Otrzymałam oczywiście zapewnienie, że to nic takiego często się zdarza ale raczej u wcześniaków (dzieci magazynują żelazo w ostatnim trymestrze ciąży). W ogóle proszę się nie martwić, należy suplementować żelazo i czekać. Wszystko będzie all right – usłyszałam. I powiem Wam, że zapytałam dla pewności dr. Google co on o tym myśli i o dziwo potwierdził – nie ma się czym na razie martwić. To się nie martwiłam.
Mając 9 tygodni moje dziecko nauczyło się jeść łyżeczką! Podawaliśmy żelazo w postaci zawiesiny do rozmieszania w mleku. Ściągałam swoje mleko, mieszałam z żelazem (oczywiście to było kilka mililitrów) i karmiłam Jasia łyżeczką. Jadł pięknie 🙂 Następnie – ta jedyna – pediatra w przychodni poleciła żelazo w płynie podawane strzykawką. I tak jest już dużo lepiej. Podajemy do dzisiaj. I teraz zaskoczenie moje dziecko nie marudzi! Na serio. Efektem małej ilości żelaza były kłopoty ze snem. Znaczy nie to, że nie marudzi w ogóle 🙂 Co to to nie. Marudzi jak jest śpiący, jednak potrafi zasnąć! Nie jest oczywiście tak, że wkładam do łóżeczka, całuję w czółko i hip hip hurra dziecko śpi. Mam swoje sposoby na usypianie i trwają troszkę dłużej, ale liczy się to że zasypia. Budzi się uśmiechnięty i gotowy na kolejne nowe doświadczenia. I pomyśleć, że gdyby nie monitor oddechu anemia mogłaby być rozpoznana znacznie później i leczenie nie przebiegało by tak łatwo i szybko. Czyli moja hipochondria na coś się jednak przydała!
Miłego dnia