Nastały czasy kiedy robienie zdjęć jest proste, szybkie i co tu dużo mówić, sprawia wiele frajdy. Mamy zdjęcia zwykłe, czarno-białe, tysiące filtrów już wbudowanych w naszych telefonach! Robimy zdjęcia nie tylko aparatami. Nie musimy mieć ze sobą ciężkich urządzeń, wymiennych obiektywów. Możemy łapać chwile swoim telefonem! I to moim zdaniem jest cudowne następstwo rozwoju technologicznego.
Sesja z chrzcin, komunii i styka!
Ja zdjęć z dzieciństwa mam kilkanaście. Sesja z chrzcin, gdzie widać kawałek mojego oka a resztę przykrywają koronki i falbanki z beciku. Sesja z komunii, na której uśmiecham się jakby mnie coś bolało. Pamiętam, że złamałam wtedy jedynkę i Pani fotograf strofowała mnie, że mam się uśmiechnąć pełną buzią bo to będzie ładniej. Ja od małego miałam dosyć silne poczucie własnej woli, więc efektów sesji nie można nazwać dziełem sztuki. Chociaż ten mój włos do uda robił tam robotę. Mam też zdjęcie z balu w przedszkolu, na którym siedzę obrażona i jestem truskawką. A miałam być księżniczką… Jest jeszcze kilka perełek, które być może tak bardzo doceniam bo mam ich niewiele. Są jeszcze zdjęcia klasowe, które niezmiennie za każdym razem przywołują uśmiech na mojej twarzy.
Na co tyle tych zdjęć robisz! Kto to będzie płacił.
Takie były czasy. Robienie zdjęć nie było tak powszechne, tak dostępne. Było również dosyć pieniążkochłonne. Każda migawka była przemyślana. Bo to były koszty, procedura wywołania, obawa czy aby klisza się nie prześwietliła. Pamiętam, że na zieloną szkołę brałam ze sobą dwie klisze. Oznacza to, że przez dwa tygodnie robiłam około 70 zdjęć. I to tylko dlatego bo była okazja, coś wyjątkowego czyli wyjazd. W normalnych okolicznościach nikt nie myślał o zdjęciach.
Tak było.
Kiedy kupiłam swój pierwszy telefon z aparatem szaleństwom nie było końca. A aparat cyfrowy?? Wiecie ile zrobiłam zdjęć aparatem, moim aparatem, w dniu, w którym go nabyłam? 1000. 1000 zdjęć w pół dnia. Różnych. Psa, kota, łóżka, sufitu, okolicy. Szał. Wciskałam przycisk migawki jak opętana ciesząc się władzą jaką posiadałam. Uwielbiam zamykać świat na zdjęciach. Mogę sobie do niego wracać w każdej minucie mojego życia, która nastąpi. Pamięć jest zawodna, zdjęcie to taki nasz pomocnik. Patrząc na nie, mózg potrafi nas zaskoczyć. Czasem taka fotka potrafi nawet przywołać zapach tamtych chwil.
3000 zdjęć miesięcznie
Teraz produkuję około 3000 zdjęć miesięcznie. Szał powiecie. No głupia jakaś. A ja Wam odpowiem, że bardzo lubię robić zdjęcia. Odkąd na świecie jest mój syn rzeczywiście ilość wzrosła. Wiele razy. I tu pojawia się problem. Co z tymi zdjęciami dalej? 3000 zdjęć x 12 miesięcy daje 36000 zdjęc, dodajmy do tego kilka godzin miesięcznie filmów i mamy wynik nie do ogarnięcia. A to tylko jeden rok? Zdjęcia oczywiście trzeba selekcjonować. Powiedzmy, że z tych 3000 zostanie nam 1500 to też jest gigantyczna ilość. A do tego nie za bardzo odpowiada mi oglądanie ich na ekranie monitora. Nie wiem jak Wy ale ja kocham zdjęcia drukowane. Mają magię, moc. Dotyk, przekładanie ich, układanie w albumie. Radość z oglądania z Jasiem. To wszystko sprawia, że dosyć regularnie wywołuję te najpiękniejsze i najważniejsze chwile mojego życia.
Zdjęcia papierowe czy na ekranie?
Nie jest łatwo wywołać tyle zdjęć. Same strony nie są przystosowane do wywoływania 1500 zdjęć jednocześnie. Znalazłam jednak portal, który w 100 % odpowiada moim wymaganiom! Jest to @fotolab. Po pierwsze genialny system wrzucania zdjęć. Partie po 200 sztuk minimalizują ryzyko błędu i nerwów. Bardzo intuicyjny program. Możliwość edycji każdego zdjęcia oddzielnie lub wszystkich jednocześnie. Mega, turbo szybka realizacja. Kontakt na najwyższym poziomie. I ta jakość! Zostałam ich wierną klientką! Polecam również Wam.