Wczoraj miałam długo wyczekiwany zabieg scyntygrafii. Tak, ja też nie wiedziałam co się kryje pod tą dziwną nazwą 🙂 Dowiedziałam się ale na własną rękę. Od początku nikt nie udzielił mi chociaż małej wskazówki, która naprowadziłaby mnie na to co mnie czeka. Wszystkie nazwy począwszy od medycyny nuklearnej brzmią jak z lekcji chemii. Po co mi to badanie? Potrzebne do wykonania synowektomii radioizotopowej 🙂 Huh udało mi się.
Od początku.
W wyniku RZS mój prawy nadgarstek jest całkowicie zrujnowany. Żaden specjalista z którym udało mi się porozmawiać nie wyraża ochoty podjęcia się operacji. Jedyne wyjście to usztywnienie drutem na zawsze. Mam już takie druty w palcach i podziękuję serdecznie za następne. Moja prawa dłoń zmieniła się w łopatkę do piasku 😉 Zero funkcjonalności, częste rany, kontuzje gdyż palce nie zginają się i ciągle nimi o coś zaczepiam.
Starania się o dziecko. Czteroletnie zamknęły mi możliwości jakiejkolwiek terapii. Leczenia. Itd. Nagle gdy Jasio był już na świecie dowiedziałam się o możliwości operacji bez operacji. Tak. Taka sytuacja. Niezwłocznie zaczęłam starania o tę jakże dziwną operacją”. Powiem Wam jedno informowanie pacjentów o czymkolwiek nie jest dobrą stroną naszej służby zdrowia. Ale ale. Włączyłam sobie wujka google i dowiedziałam się co chciałam.
Przed synowektomią izotopową (czyli operacją bez operacji jak to roboczo nazwałam) należy zrobić scyntygrafię.
To jest metoda obrazowania z zakresu medycyny nuklearnej, stosowana między innymi w diagnostyce chorób serca, nowotworów i schorzeń endokrynologicznych. Czyli po prostu taki skaner ciała. Coś jak prześwietlenie albo tomograf. Tylko tutaj, pacjent dostaje specjalnie oznaczony izotop i jego organy, kości czy inne ważne elementy organizmu świecą się.
Jak to wygląda w praktyce?
Ja swoje badanie miałam w szpitalu na Banacha. I ciekawa anegdotka. O możliwości takiego badania nie dowiedziałam się od żadnego lekarza z którym miałam do czynienia przez całe moje życie! Serio a uwierzcie mi było ich liczne grono. Wychwyciłam to na pewnej grupie na FB, zrzeszającej osoby chore na RZS. Tam pewna kobieta opisała swoje leczenie zakończone sukcesem. Niemal natychmiast napisałam do niej wiadomość prywatną i dowiedziałam się wszystkich szczegółów papierologicznych. Z taką wiedzą udałam się do reumatologa i bam, wszystko poszło już gładko.
Do brzegu! Skierowanie dostałam w lutym. W maju miałam pierwszą wizytę z lekarzem, który miał mnie zakwalifikować do zabiegu. Tam otrzymałam skierowanie na wykonanie scyntygrafii. Z tym skierowaniem udałam się do innego oddziału i tam zapisałam się na to badanie. Samo badanie było kilka razy przekładane z powodu remontu oraz braku izotopu. Finalnie odbyło się w listopadzie, więc jak widzicie gładko ale już szybko to nie.
I teraz sam proces badania.
Do oddziału zgłosiłam się o 8 rano. o 9 podłączono mi wenflon w stopę co spotkało się z niezadowoleniem Pani wbijającej igłę czyli pielęgniarki, bo podobno słabo się tam wkłuwa. o 10. dostałam izotop. I teraz ciekawostka, to że masz numerek 2 nie oznacza, że będziesz wchodziła druga w kolejności. Razem było siedmioro pacjentów, z czego dwie Panie z tarczycą do badania i one miały pierwszeństwo. Nie rozgryzłam jednak do końca tego systemu 😉 o 10 podano mi izotop i po całym ciele rozeszło mi się zimno. Poczułam się trochę jak jakiś xmen, w sumie druty już mam, fajnie by było mieć drugi extra skill.
Po podaniu izotopou, który był trzymany w jakimś dużym metalowym pojemniku, trochę jak w star wars czy innym filmie sci fi, dostałam dwie godziny wolnego. Mogłam sobie pochodzić po szpitalu czy iść coś zjeść. Tak też zrobiłam. O godzinie 12.30 zostałam poproszona do sali zabiegowej z wielkim urządzeniem kręcącym się w kółko. Poproszono mnie o położenie się i zaczęto badanie.
I teraz słuchajcie. Miałam w swoim życiu pierwszy atak tak ogromnej paniki.
Gdy tak leżałam bez ruchu nad moją głowę podjechała sporej wielkości płyta. I nagle ni z tego ni z owego zaczęła się zbliżać do mojej twarzy. Zatrzymała się cm nad moim nosem. Zrobiła to niezwykle szybko! I ja się przestraszyłam, że zgniecie mi twarz! Serio. Nie mogłam złapać oddechu. Już miałam krzyczeć żeby przerwać badanie ale trochę wstyd mnie powstrzymał. I kiedy już odzyskiwałam oddech to maszyna zaczęła wibrować! I ja dostałam mini zawału serca. To było najgorsze 20 minut w moim życiu. Takie emocje. Taki strach. Gdy płyta zjechała niżej lęk był już mniejszy, co najwyżej zgniotło by mi nogi. Takie ze mnie strachajło. Chyba bardzo cenię swoje życie!
Po skończonym badaniu musiałam chwilkę posiedzieć. Dostałam informację, że badanie wyszło ok i mogłam iść do domu. Przez 24 godziny nie mogłam zbliżać się do mojego dziecka. Mogliśmy przebywać w tym samym pokoju ale nie mogłam go dotykać. I powiem Wam, że to były straszne 24 godziny. Mój syn nie mógł tego zrozumieć i miał tak ogromną ochotę na przytulanie. Kładł się w pobliżu żeby tylko mieć świadomość, że jestem obok. To było tak strasznie łąmiące serce. I wtedy zrozumiałam jak bliskość jest ważna! I jak bardzo bagatelizujemy ją w codziennym żcyiu. Nie zwracamy na to w ogóle uwagi!
Skutki tego badania odczuwałam przez kilka dni. Wieczorem po badaniu miałam temperaturę 38.5 i drgawki. Kilka następnych dni to były skoki gorąca i zimna, podwyższona temperatura i okropne samopoczucie. Stopniowo wszystko wracało do normy a ja czekam już tylko na wyniki i na termin synowektomii, którą oczywiście Wam tutaj opiszę.
Trzymajcie się moi kompani w RZS!
A jeśli ktoś z Was miał taki zabieg to koniecznie dajcie znać w komentarzu jak poszło.