Jestem w grupie mam pracujących. Wróciłam do pracy po sześciu miesiącach od urodzenia synka. Spotkałam się już z bardzo wieloma negatywnymi opiniami na ten temat. Wierzcie mi lub nie, była to jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Wiele godzin analizy oraz rozmów z małżonkiem poprzedziło ten mój wielki powrót do pracy. Był to tak naprawdę wybór bez wyboru – drugie pół roku siedziałabym w domu za darmo. Moja sytuacja zawodowa sprawiła, że wynagrodzenie za urlop dostawałam tylko przez pierwsze sześć miesięcy. Tak czy siak jestem matką polką pracującą i o tym będzie dzisiejszy wpis. O tym czy było ciężko, jakie czekały nas trudności, no i jak przyjął to wszystko Jaś. Gotowi? Zapraszam do lektury 🙂
Czy było ciężko?
Tak, zdecydowanie odpowiedź na to pytanie brzmi tak. Ale myślę sobie, że zawsze jest ciężko. Nieważne czy dziecko ma trzy miesiące czy trzy lata, zawsze ta decyzja jest trudna. Jak się okazało to było trudne tylko dla mnie. Mój synek przyjął to z pełną naturalnością. Dodać tutaj muszę, że dzięki uprzejmości mojego szefa pracuję tylko cztery dni w tygodniu, trzy dwunastki i jeden dzień na późne popołudnie, w związku z czym udało nam się z mężem jakoś pogodzić nasze grafiki. Jaś jest albo z mamą albo z tatą i być może z tego powodu mój powrót do pracy przebiegł tak sprawnie i szybko. Trochę czuję taki posmak goryczy.
Przeszło mi przez głowę jaką to muszę być złą matką, że przecież dzieci to zawsze takie mamusiowe stworki, że zawsze ta rozłąka jest wyzwaniem a tu nic. Nawet jak wracam z pracy, biegnę do niego i się rozczulam, gadam do niego”mój malutki a kto to wrócił itd.” to on zmierzy mnie tym swoim wzrokiem pełnym pogardy i powie “yyy” co tłumaczę sobie jako “odejdź niewolniku, nie jestem teraz głodny, więc nie jesteś mi do niczego potrzebna”. W fajny sposób tą zazdrość opisała mama na wypasie tutaj. I ja myślę, że większość jak nie wszystkie mamy odczuwają tego typu zazdrość, tylko niektóre nie chcą się do tego przyznać nawet przed samą sobą.
Było i w sumie mogę nawet powiedzieć, że jest nadal to dla mnie trudne. Z jednej strony jestem dumna z męża i z syna, z tego że tak świetnie sobie radzą, z tego że mają ze sobą taki genialny kontakt ale z drugiej ta zadra w sercu pozostaje, to ciągłe pytanie co zrobiłam źle. Głupota moja daje o sobie znać i tyle. Nic nie zrobiłam źle, dałam Jasiowi całą siebie przez te pół roku. Po prostu lubi mnie troszkę mniej 😉 Taki żarcik.
Największe trudności
Oj to zdecydowanie wybuchające piersi (.)(.)
Pierwsza zmiana dwunastogodzinna to był koszmar nad koszmary. Masakra. Jako matka karmiąca mam prawo do godzinnej przerwy na karmienie dziecka a w związku z tym, że mieszkam blisko miejsca pracy z szaloną radością ten czas wykorzystywałam na podróż do domu. Raz ja do domu, raz chłopaki do mnie, bo przecież zostawała mi jeszcze moja półgodzinna przerwa. Co 4 godziny Jaś był karmiony moim mlekiem a moje piersi powoli przyzwyczajały się do nowych realiów. Po równo półtora miesiąca od mojego powrotu do pracy mogę powiedzieć, że sytuacja jest opanowana. Synek potrzebuje w ciągu dnia mniej mleka, gdyż zjada coraz większe porcje pokarmów stałych. W razie potrzeby tata podaje mu mm. Czemu mm?
Od listopada, codziennie ściągałam mleko i mroziłam. Mój jakże genialny plan zakładał, że odciągnę tyle mleka aby na te pierwsze miesiące starczyło. Codzienna pobudka o 5 przez te kilka miesięcy zaowocowała pełną zamrażarką mleka. Wszystko robione było sterylnie według wytycznych. I co? Jasiek za żadne skarby świata się tego mleka nie napije. I ja mu się wcale nie dziwię! Toż to jakoś paskudnie pachnie i w ogóle nie wzbudza mojego zaufania. Mam nawet obiekcje co do wlania tego mleka do kąpieli :/ Tak więc, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Czy mi to przeszkadza? Nie. Czy jestem zła, że musiałam codziennie wstawać o 5? W życiu, dzięki temu miałam czas na moje pasje:) Zawsze szukajcie pozytywów 😉
Wracając do mojej pracy, zdarzają się dni, że chłopaki nie mogą do mnie podjechać, że przez dwanaście godzin ja nie mogę wyjść. Wtedy laktator sprawdza się rewelacyjnie a młody dostaje mm. Czy jestem z tego powodu złą matką? Absolutnie nie.
Nienawiść Jasia do butelek
Drugim dosyć poważnym problemem była nienawiść mojego syna do wszelkiej maści butelek, niekapków i ogólnie naczyń służących niemowlakom do picia. Powiem Wam, że w styczniu nerw był. Ja już za moment mam wrócić do pracy, synek dopiero poznaje smak pokarmów stałych (rozszerzaliśmy dietę po 6 miesiącu), więc podstawą jego żywienia nadal jest mleko a on innego naczynia niż cycek nie uznaje. I co tu zrobić!
Próbowaliśmy wszystkiego:
- ja wychodziłam precz z domu (coby nie widział mnie a raczej moich piersi),
- kupiliśmy milion różnych butelek, niekapków
- zakupiłam nawet bidon, bo gdzieś tam coś wycztyłam
- karmiła babcia
- pozycje od pionu do poziomu
- na rękach, na leżaczku, w krzesełku, na fotelu
- no cuda niewidy po prostu
I nic. Nerw coraz większy. Google to aż wrzało od ilości wyszukiwań rozwiązań naszego problemu. Wynalazłam gdzieś kubek doidy, to taki kopnięty kubek dla maluchów. Poszło lepiej ale nadal grymasił. Ważną rzeczą jest, że we wszystkich procesach wymienionych wyżej, udział brało moje mleko z zamrażalki. Wpychaliśmy tak w to biedne dziecko to skisłe coś i wcale się nie dziwię, że nie chciał z niczego pić! Mleko modyfikowane + kubek doidy okazało się połączeniem idealnym. Butelki nadal są złem najgorszym ale kubeczek się przyjął. Tak więc moje dziecko przeskoczyło pewien etap a my mamy w domu butelek za 300 zł 🙂
Omijanie wydarzeń w życiu mojego synka
Niestety, już nie na wszystkich nowych osiągnięciach Jasia, siedzę w pierwszym rzędzie. Część nowości ogląda tata, potem skrzętnie mi je relacjonując. Czy boli? Bardzo. Ale na szczęście żyjemy w epoce smartfonów, więc oprócz opowieści mogę też zobaczyć wygibaski mojego dziecka.
Czy była to dobra decyzja?
Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że tak. Była to bardzo dobra decyzja. Ja zdaję sobie sprawę, że niewiele kobiet a jeszcze mniej mężczyzn będzie podzielać moje zdanie. Zdaję sobie sprawę, że wielu z Was nie mieści się w głowie mój powrót do pracy. Szanuję Wasze zdanie, Wasze poglądy. Ja zawsze lubiłam moją pracę, mój charakter trochę pochodzi pod pracoholizm. W domu siedziałam równo rok – pół roku na L4 z powodu zagrożonej ciąży i pół roku z Jasiem. Potrzebowałam tej pracy, potrzebowałam odskoczni, potrzebowałam ludzi. Opieka nad dzieckiem jest cudownym przeżyciem, są to wspaniałe chwile ale czasami czułam się jak w klatce. Ten dzień świra powtarzający się co dzień i oczekiwanie na weekend, kiedy to mąż będzie miał wolne i wniesie do tych naszych dni powiew nowości, powiew nierutynowych działań. Kiedy jestem w pracy to bardzo tęsknie za moim dzieckiem, jednak wiem że znajduje się w najlepszych rękach – swojego ojca.
A jak jest/było u Was? Czy zdecydowałyście się wrócić do pracy? Czy ten powrót był trudny? Bardzo ciekawi mnie Wasza historia i Wasze opinie. Będę ogromnie wdzięczna za każdy komentarz:)