Rodzi się dziecko. Jest malutkie, śliczne, różowiutkie. Ósmy cud świata, oczko w głowie, pan i władca, księżniczka wszechświata, etc. Dziecko leży w swoim królestwie a Ty czytasz, sprawdzasz, dowiadujesz się jak sprawić aby było temu malutkiemu, cudownemu dziecku dobrze. Jak sprawić aby rozwój tego dziecka przebiegał bez zakłóceń. Jak sprawić aby być może, nasze dziecko było troszkę lepsze, mądrzejsze, genialniejsze od innych dzieci. Jak dbać nie tylko o jego ciało lecz również o umysł.
Początki są łatwe wbrew pozorom. Skupiamy się na potrzebach fizjologicznych i mimo pierwszych trudności szybko wpadamy w rutynę. Piąta kąpiel nie jest już dla nas żadnym problemem i z niedowierzaniem wspominamy ten pierwszy raz. Każda kolejna czynność staje się łatwiejsza i cudowna w swej prostocie. Ciężar z barków powoli zsuwa się, zaczynamy odczuwać spokój, radość i ten strach powolutku wycofuje się, jest obecny ciągle ale w coraz słabszym natężeniu. Mijają dni, zamieniają się w tygodnie i zaczyna pojawiać się nieśmiało myśl o dobieraniu odpowiednich bodźców.
Dziecko ma dwa tygodnie. Cała rodzina jest już spokojniejsza, przyzwyczajenie do nowej sytuacji również zaczyna gościć w domu. Kiedy nasz szkrab ma coraz bystrzejsze oko, ku uciesze wszystkich, podtykamy mu pod nosek kontrastowe karty. Pierwsze bodźce świadomie serwowane naszej latorośli. To dobry krok. Nie jestem lekarzem aby wypowiadać się dlaczego, jednak można poczytać sobie literaturę fachową aby się o tym przekonać. Zaczynamy stymulację. W związku ze stosunkowo małym udziałem czasu aktywności do czasu spania naszego malucha, pozwalamy sobie aby w tle leciał TV. Dla mam to jest ciężki czas, trzeba się przystosować do nowej sytuacji mając w ciele hormony o natężeniu działania podobnym do atomowej bomby. Ten tv jest potrzebny dla odwrócenia uwagi, tak myślę sobie. A dziecko? Przecież ono chyba jeszcze nie ogarnia aż tak.
Dziecko ma dwa miesiące. Jest już “kumate”. Nie możemy się nadziwić jak wspaniale się zmienia, rozwija. Jego uśmiech sprawia, że wszystko inne przestaje istnieć, przestaje mieć znaczenie.Czytamy dziecku króciutkie książeczki, pokazujemy kontrastowe karty, być może robimy pierwsze próby leżenia na macie edukacyjnej. Zabawek pewnie już się trochę nazbierało, jednak większość nie wzbudza w naszym brzdącu cieplejszych uczuć. Tv już dawno nie jest włączany przy dziecku. (Gdzieś przeczytałam, że dla niemowlaka 2 minuty oglądania TV są jak dla dorosłego człowieka 2 godziny w kinie. Występuje tu problem z przetwarzaniem obrazów i dźwięków.”). Wyraźnie widzimy co sprawia dziecku przyjemność a co napawa je lękiem i dostosowywujemy nasz rytm dnia do odczuć malucha.
Dziecko ma 6 miesięcy. Niektórzy rozpoczynają przygodę z rozszerzaniem diety, niektórzy są już w trakcie tego niesamowitego procesu. Nasz maluch jest już taki duży, tak wiele rozumie i zaczyna mieć swoje zdanie, na razie jeszcze wątłe ale to dopiero początek. Być może zdarza się sytuacja, że jedzenie nie jest konsumowane w takich ilościach w jakich byśmy oczekiwali. Szukamy więc sposobów na większą skuteczność karmienia. Wpada nam do głowy pomysł – włączę bajkę to na pewno zje więcej. I tak się właśnie dzieje. Rodzice szczęśliwi bo dziecko zjadło, dziecko też nam się wydaje szczęśliwe bo ogląda bajkę, a przecież dzieci lubią bajki. Zabawek nazbierała się już pewnie spora kupka. Większość kolorowych zabawek z dumą, wielkimi literami krzyczy do na”od 6 miesięcy”. Co robimy? Im bardziej gra, im bardziej świeci, im więcej ma przycisków tym lepiej! W końcu, mózg już nigdy nie będzie się rozwijał w takim tempie, należy go wspierać i dbać by miał okazję do nauki. Chcemy też zapewnić dziecku to czego my nie mieliśmy. Tym sposobem ciężko jest odpowiedzieć bliskim na pytanie “Co kupić naszemu małemu dziubaskowi?” No chyba nic, bo już wszystko ma.
Dziecko ma rok. Przemieszcza się, ma swoje zdanie, rozumie procesy, rozumie zabawki. Rodzice cieszą się z chwil spokoju. To takie zaskakująco miłe, kiedy dziecko, które jeszcze kilka miesięcy temu nie potrafiło bawić się samo, teraz chodzi od zabawki do zabawki i wciska, dotyka, przyciska. Duma rozpiera serce. Myślimy sobie – kawał dobre roboty. W tle gra bajka, włączona do śniadania. To nic, że jest 17 a Tv nie był od rana wyłączony. Przecież on już ma rok, wszyscy oglądają bajki a i ja mam chwilę spokoju, ba, sama też sobie zerknę, te bajki teraz takie mądre robią, edukacyjne. Czytacie dużo książek. Dziecko czyta też samo. Ma dostęp do swoich książeczek i “czyta” je bez przerwy. Jak? Wyciąga wszystkie i przekłada kartki. Myślisz “ale mądry, tak lubi książeczki”. Obok sterty rozrzuconych książek, na krzykliwej macie leży stos zabawek, które grają świecą, jeżdżą, mówią, śpiewają. Robią wszystko. Udział rodziców w rozwoju dziecka jest ograniczony z wyboru rodziców, z ich wygody. Dam dziecku tablet, niech się uczy, takie mamy czasy.
Jaka jest różnica pomiędzy pierwszym tygodniem życia dziecka a 13 miesiącem? Nie do opisania. Zmienia się wszystko. Nadal jednak to my rodzice nadajemy kierunek jego rozwoju. To my rodzice jesteśmy za to dziecko odpowiedzialni. Tak samo jak unikamy pomieszczeń w których pali się papierosy, dbając o płuca dziecka, tak samo powinniśmy unikać przebodźcowania. Mózg naszego dziecka nigdy nie będzie rozwijał się tak jak w latach 0-6. Wykorzystajmy to i nakierujmy je. Wyłączmy tv, to tylko złodziej czasu, rozpraszacz. Schowajmy zabawki i książki. To my decydujmy co dać dziecku do zabawy. Postawmy na proste zabawki wspierające kreatywność np takie KLIK Ja wam gwarantuje, że żadne zabawki nie są potrzebne, maluchy potrafią znaleźć sobie zabawę korzystając z buta i szuflady. Rozwijają swoje zdolności na każdym kroku i my powinniśmy stać na straży tego rozwoju, prowadzić, pomagać, uczestniczyć. Jak trzeba zostańmy z tyłu, dajmy szanse ale bądźmy obecni. Dobierajmy odpowiednie bodźce w odpowienim czasie. Zwracajmy też uwagę na ich natężenie.
Skąd to wiem? Część rzeczy wystąpiła u nas. Wstyd się przyznać, ale tak było. Zastanawiałam się nawet, czy Jaś rozwija się prawidłowo i czy wszystko z nim w porządku. Na prośbę Jasiu podejdź do mamy, szedł w przeciwną stronę. Rozważałam dwie opcje: albo że mnie nie lubi (nie dziwiłabym się wcale) albo że coś jest nie w porządku. Zanim udaliśmy się do lekarza Tv zniknął z naszego życia, zabawki na stałe zamieszkały w koszu na zabawki a książeczki są czytane tylko wspólnie. Więcej wspólnych zabaw angażujących, książki dźwiękonaśladownicze, muzyka i taniec. Domowe obowiązki wykonujemy razem, choć Bóg jeden wie ile cierpliwości muszę do siebie przywoływać. Jaki efekt? Dziecko jest spokojniejsze, rozumie polecenia, mówi, jest bardziej skoncentrowane. Różnica była widoczna po kilku dniach. Przyznał to nawet mój sceptycznie nastawiony małżonek.
Zrobicie jak zechcecie, Wy jesteście rodzicami, Wy wiecie co jest najlepsze dla Waszego dziecka. Ja po prostu chciałam się z Wami podzielić naszą historią.
Jednak ciekawi mnie co myślicie o bodźcach? Ma to jakieś znaczenie?