Dieta dziecka to temat dzielący rodziców niczym szczepionka. Słoiczki to dla jednych podstawa żywienia a dla innych siki szatana zamknięte w szkle, okraszone wiadrem chemii. Jest to też temat, którego nie należy podejmować. Matki czują się zagrożone. Obawiają się, że ktoś może zarzucić im działanie na szkodę dziecka. Jesteśmy też bombardowani różnymi sprzecznymi informacjami i weź tu bądź człowieku mądry. Czy to bio jest ważne czy nie?
Lekarzem nie jestem. Specjalistą od żywienia niemowląt również nie. Mogę się z Wami podzielić wiedzą nabytą podczas kilkumiesięcznej misji poznawania prawdy o rozszerzaniu diety dziecka.
Azotany, chemia, nawozy i inne ścierwo.
My jemy to codziennie. Dużo. Baaardzo dużo. Nam to jednak aż tak nie szkodzi. Nam czyli dorosłym. Bo z dziećmi to już jest inaczej. Bobaski nasze nie mają jeszcze do końca wykształconego systemu trawiennego. Są też od nas mniejsze 🙂 Azotany np. przelicza się na kg masy ciała bo tak się wchłaniają. Jeżeli my zjemy marchewkę opryskaną 11 razy nic nam po niej nie będzie z takim bobaskiem nie wiadomo jakie mogą być długoterminowe skutki. Lekarze alarmują, że spożywanie żywności z dużą ilością pestycydów może mieć związek z powstawaniem nowotworów!
Bo ja to kupuję a to zaraz pleśnieje!
Żywność bio ma znacznie krótszy termin przydatności. Moim zdaniem to tylko świadczy na jej korzyść! Za każdym razem, kiedy nie zdążę zamrozić np. marchewki i dnia następnego jest już spleśniała nachodzi mnie myśl o tej zwykłej marchewce ze sklepowej półki. Co to ona tak leży i leży, czasem to i miesiąc i nic jej nie jest. Czymże ona musi być naszpikowana aby uzyskać taki efekt.
Te wszystkie bio to ściema!
Trzeba wnikliwie obserwować etykiety. To prawda, zdarzają się oszuści, którzy stawiając mamonę na pierwszym miejscu dopuszczają się oszustw. Znaczek certyfikowanej żywności bio powinien wyglądać tak.
Zdarza się niestety, że wygląda podobnie bo tylko taki znaczek udaje. I to jest oszustwo ale nie karane. To jest chwyt marketingowy. Wydaje nam się, że kupujemy żywność bezpieczną i wolną od pestycydów a tak naprawdę płacimy dwa razy więcej za zwykłe warzywo czy owoc. Ludzie czasem nie mają sumienia.
Przecież on i tak zjada dwie łyżki, Tadek niejadek to nic mu się nie stanie od marchewki z targu.
Tak jak pisałam wyżej. Przeliczamy azotany i pestycydy na kilogramy. Dla nas mała łyżeczka to nic, dla ośmio kilogramowego brzdąca to bardzo dużo. Gdy Jasio zaczynał przygodę z normalnym jedzeniem (pół roku) to dostawał same słoiczki Bio. Słoiczki z dwóch powodów. Pierwszy to takie były zalecenia pediatry. Dostałam informacje, że jeżeli nie mam dojścia do własnych rzeczywiście niepryskanych warzyw, to powinnam kupować słoiczki. Normy na te artykuły są czasem kilkaset razy bardziej rygorystyczne niż na produkty dla dorosłych. Przechodzą wiele testów, więc powinny być bezpieczne. Powinny być, chociaż co jakiś czas wybucha afera.
Ostatnio nawet na jednej z grup na FB widziałam zdjęcie dwu centymetrowego kawałka kości znalezionego w słoiczku. Słabo bo kawałek ten niania wyciągnęła z buzi dziecka. Błędy to rzecz ludzka, gdzieś ktoś popełnił błąd. Tak czy siak – słoiczki też dawałam. Drugi powód to była oszczędność mojego czasu. Gotować pół dnia po to aby Jasio zjadł dwie łyżki to było nie dla mnie. Ja za bardzo cenię mój czas aby go marnować. BLW powiecie. Jasio miał rozszerzaną dietę metodą mieszaną. Dosyć późno usiadł co za tym idzie, ja, matka panikara bałam się dać mu stałe pokarmy. Ja wiem, że nie ma się czego bać. Jednak. Taka już jestem. Kiedy ładnie usiadł (należę również do matek, które nie sadzały ani nie podpierały swojego dziecka) zaczęliśmy BLW na całego.
Przecież ja zbankrutuje!! Te bio to taka drożyzna!!!
Tutaj nie ma co dyskutować. Bio jest droższe. Musi być. Nie jest modyfikowane genetycznie, nie ma używanych pestycydów bez opamiętania. Żeby na tym zarobić musi kosztować tyle ile kosztuje. Jest jednak dużo smaczniejsze. Za jakość się płaci w tym przypadku to w 100% racja. Jaki jest sposób aby na tym bio jednak nie zbankrutować? Pakieciki. Kupuję dla Jasia produkty świeże bio raz w tygodniu. Tego samego dnia mrożę je w pakiecikach. Tworzę sobie gotowe porcje na dania. Włoszczyznę ścieram na tarce i w ten sposób z jednej włoszczyzny bio za 10 zł mam porcję na jakieś 5/6 zup czy baz pod drugie danie. Tak samo postępuję z innymi owocami czy warzywami. Ekonomicznie, tanio i przede wszystkim z mega oszczędnością czasu. Obiady robi się szybciej nie musząc przed każdą zupą obierać włoszczyzny.
Pamiętajmy jednak, że w tej cenie ukryte jest lepsze zdrowie naszego dziecka. Czasem może warto zamiast paczki papierosów, kilku batoników czy innych niezdrowych przekąsek kupić produkty Bio.
Skończyły mi się wymówki
Właśnie, to są wymówki. Bio w diecie dziecka jest bardzo ważne. Jeżeli możemy mieć wpływ na zdrowie naszych dzieci (a specjaliści mówią, że możemy) to czemu nie wykorzystać tej szansy? Faszerujemy siebie konserwantami, pestycydami, wszelkiego rodzaju E śmieciami, cukrem który jest wszędzie i robimy to też naszym dzieciom. Moim zdaniem to błąd. Dziecko jest motorem napędowym zmian. Ja to wiem. Nigdy jak dotąd nie zwracałam uwagi na to co jem, na to co jest napisane na etykiecie. Robię to dla Jaśka ale dzięki temu ja schudłam i czuję się dużo lepiej. Wbrew pozorom, w moim portfelu zostaje też więcej pieniążków. Możecie o tym przeczytać tutaj http://kamciamamcia.pl/2019/01/14/budzet-domowy-jak-nad-nim-zapanowac-i-odlozyc-zaskorniaczki-do-skarpetki-pomocne-darmowe-narzedzie/
Dla mnie produkty BIO to nawyk, zdrowy nawyk. Mam nadzieję, że robię dla mojego dziecka wszystko to co najlepsze. Zdrowie jest najważniejsze, ja coś o tym wiem bo tego zdrowia właśnie mi brakuje.